Pod względem narracyjnym „Wyspa kobiet” to typowy bildungsroman. Losy Marii śledzimy od lat młodzieńczych aż po jej pogrzeb (i pierwsze dni po nim). Obserwujemy jej przemiany, awans w hierarchii klasztoru oraz niekończącą się pracę na rzecz przekształcenia Shaftsbury z żałośnie biednej ruiny w tytułową wyspę kobiet – jedno z najwspanialszych opactw Europy, zamożne i bogate w cuda kultury i architektury. Łatwo dać się ponieść delikatnej, lirycznej prozie Groff – powolnemu upływowi czasu mierzonego następowaniem po sobie pór roku, kalendarzem liturgicznym, ale też imionami sióstr wstępujących do klasztoru bądź składanych na wieczny odpoczynek w jego kryptach. W posłowiu autorka dziękuje zakonnicom z amerykańskiego opactwa za ukazanie jej „zdumiewającego piękna życia klasztornego” – jeśli jej celem było oddanie tego piękna, to w „Wyspie kobiet” bez wątpienia go osiągnęła. Ale…
Czas Kultury
